24 maja 2013 r., piątek
Los Angeles
*Harry*
Od wywiadu dla gazety "Patty" minęły równe dwa tygodnie. Dwa tygodnie, podczas których spotkaliśmy się z dziennikarką pięć razy. Zawsze w naszym domu.
Rachel była naprawdę śliczną młodą dziewczyną. Często czesała blond włosy, sięgające jej do ramion w wysokiego kucyka, choć czasem widywaliśmy ją na ulicy w rozpuszczonych włosach. Malowała się delikatnie, jednak potrafiła pokazać makijażem swoje atuty i ukryć wady. Jej błękitne oczy okrywał wachlarz czarnych rzęs, a wspaniałe rumieńce pokazywały się zawsze, gdy się wstydziła.
Wspomniałem już, że była też inteligentna? Znała na pamięć chyba tysiąc książek, ale nie błądziła gdzieś w przeszłości. Potrafiła też rzucić niezłą ripostą, która zawsze rozbawiała nas do łez.
Ale tak jak piękna i mądra, była też bardzo tajemnicza. Nie chciała rozmawiać o swoim życiu, zainteresowaniach, rodzinie. Zwykle pytała nas o nasze sprawy, a sama uciekała od mówienia o swoich.
Wszyscy ją polubiliśmy.
- Hazz, reaguj! - machnął mi przed twarzą, swoją dłonią Louis. - Zbieraj się.
- Że co? Gdzie? Po co? Jak? - pytałem zdezorientowany.
Boo tylko zaśmiał się i westchnął:
- Zaraz zbieramy się na nagranie.
Wydałem z siebie ciche "ach, no tak...", po czym wstałem i podążyłem do swojego pokoju, by doprowadzić się do porządku.
*Rachel*
Widziałam się z nimi dobre pięć razy. Za każdym zbliżaliśmy się do siebie, ale do przyjaźni było nam jeszcze daleko. Tak bardzo chciałam być blisko nich, odpłacić za krzywdę, którą im zrobiłam.
- Skoro nie jestem dla ciebie wystarczająco atrakcyjna to znajdź sobie inną! - warczałam do niego
- Co ty wygadujesz? Do cholery! Nie rozumiesz, co powiedziałem? - krzyczał zdenerwowany Harry.
Marzyłam, by zastąpić im pustkę, jaka została po mojej ucieczce. By przytulić ich, tak jak kiedyś i zapomnieć o wszystkim złym.
- Uspokój się i mnie posłuchaj! - nakazał szatyn. - Jesteś idealna, słyszysz? - zjechał trochę z tonu. - Słyszysz? - powtórzył. Zagarnął kosmyk moich włosów za ucho, a ja delikatnie skinęłam głową. - Więc zapamiętaj.
Potem złączył nasze usta w czułym pocałunku.
Moje rozmyślania przerwał Justin, który w taki sam sposób jak wtedy Hazz pocałował mnie.
Prawie tak samo. Przecież mój Lokuś był mistrzem. - dodałam sobie w myślach.
Następnie odszedł kawałek i zabrał się za przygotowywanie śniadania. Patrzyłam z uśmiechem na jego wyczyny. Krzątał się po kuchni zupełnie, jak Niall, kiedy szukał jedzenia. Kręcił z rozbawieniem biodrami. Louis zapewne robiłby to samo. Po kilku minutach włożył na trzy talerze jajecznicę. Ja i Harrie zaczęłyśmy jeść. On sprzątał. Liam byłby z niego naprawdę dumny.
"Wszystko musi być uporządkowane" - powtarzał.
Chwilę potem mój chłopak usiadł z nami. Wciągaliśmy wszyscy razem.
- Masz jakieś plany na dziś? - zadał pytanie Jus, odrywając mnie na moment od jedzenia.
- Uhm... Wiesz.... Zaraz mykam do pracy, nowy artykuł sam się nie napisze, ale poza tym, to w sumie... A dlaczego pytasz?
- Chciałem zabrać Cię do klubu. Rozerwalibyśmy się, dawno nigdzie nie wychodziliśmy sami. Tak... no... bez małej. - odparł.
- Postaram się. - oznajmiłam. Szybko zmyłam naczynia, napiłam się wody i włożyłam do buzi gumę.
- Wrócę koło drugiej pm. - cmoknęłam Justina w usta. - Klucze są pod wycieraczką.
Założyłam bez pośpiechu swoje pudrowo-różowe szpilki. Następnie zeszłam po schodach na dwór i wsiadłam do auta. Kiedy już dojechałam pod siedzibę "Patty" zgasiłam samochód, zamknęłam go. Udałam się do mojego gabinetu, w którym urzęduję od awansu.
- Dzień dobry, Rachel. - usłyszałam ciepły po wejściu do przestronnego pomieszczenia.
Utrzymane było ono w odcieniach kawy i śniegu. Ściany w kolorze chłodnego cappuccino idealnie komponowały się z brązem paneli. Na środku stało białe, średnie biurko, po którym walały się moje dokumenty, przedmioty, należące do mnie. Postawiono przy nim trzy czarne krzesła - jedno dla mnie, po drugiej stronie dwa dla gości. Pod "stacją dowodzenia" rozciągał się miękki dywanik w kolorze podobnym do ścian. Na ścianach wisiały czarno-białe obrazy i zdjęcia, a na nich ja, Harriet, Justin, ja z 1D (zrobione po wywiadzie) i masa innych cennych dla mnie fotografii. Naprzeciwko drzwi mieściło się duże na całą powierzchnię ściany okno, zaś przed nim stały różne kwiaty. W kątach gabinetu ustawiłam śnieżno-białe lampy. Niedaleko wejścia stał też stolik z poczęstunkiem, czyli ciastkami, żelkami (o taaaak :)), napojami itp., ekspres do kawy i czajnik.
Moja asystentka (czujecie to?!) Gwen Kowalski była z pochodzenia Polką. Naprawdę miała na imię Blanka, ale ze względu na pobyt w USA przyjęła krótkie, ale ładne imię, brzmiące "Gwen". Dziewczyna miała około 19 lat, więc byłam od niej zaledwie kilka lat starsza. Włosy Blanki wyglądały imponująco - jej fryzjerka musiała się napracować. Czarne, krótkie do ramion kosmyki plus czekoladowe pasma. Bomba! Oczy kobiety błyszczały głęboką zielenią, ale z tęczówkami Styles'a nie mogły się w żadnym stopniu równać. Jej różowe usta zwykle wyginały się w serdecznym uśmiechu. Tak też było wtedy.
Polki są naprawdę piękne. :)
- Hej, Gwen. Masz dla mnie statystyki?
- Jasne, jasne. Proszę. To numery nowych pracowników. Umowy o pracę, namiary na gwiazdy, zdjęcia, artykuły, okładka, propozycje tematów. - mruczała, podając mi kolejne kartki papieru. Przeglądałam je z niechęcią, gdy brunetka zapytała: - Chcesz kawy?
Burknęłam tylko ledwie dosłyszalne "Mhm". Statystyki w normie, wszystko w porządku. Niestety, trzy godziny minęły w mgnieniu oka. Dochodziła pierwsza pm, kiedy wstałam z fotela, złapałam do ręki listę, sporządzoną przez Blankę i udałam się na "odbiór prac". Po kolei zakreślałam zadania: Pierwsza strona - jest. Artykuł główny, poboczne, zagadki, horoskopy, zdjęcia, wywiad numeru. - są.
Zadowolona z mojego zespołu opuściłam wieżowiec.
Wybrałam numer opiekunki Harriet (w życiu już jej nie zostawię z Gemmą!!! :D), dogadałam się z nią w sprawie opieki i wyruszyłam w drogę do domu. Tam zastałam moje dwa słońca (jedno prawdziwe plus jedno... przyszywane). Bawili się w chowanego. Postanowiłam nie wchodzić im w drogę i zaszyłam się w kuchni, gdzie zaczęłam gotować obiad. Zaplanowano - frytki z kurczakiem. W powalającym, jak na mnie, tempie przygotowałam trzy porcje. Wszystko postawiłam na stole.
- Obiad! - zawołałam. Do pomieszczenia wbiegli mężczyzna z dziewczynką, nie ukrywając wielkiego zdziwienia.
- Rachel? - przeciągnął Justin. - Kiedy wróciłaś?
- No wiecie co?! Czuję się zraniona! - wrzasnęłam i obróciłam się do nich tyłem. Zaraz potem poczułam w talii ręce mojego przystojniaka oraz jego usta na szyi, zaś z przodu małe dłonie Harriet oplatające mnie w biodrach, bo przecież tylko tam sięgała. Wyszczerzyłam się do nich. Jak dobrze, że ich miałam.
A gdyby był tam też Hazz?
Zjedliśmy fast food'y. Justin wrócił do siebie szykować się na naszą randkę, a ja wybrałam się w rajd do sypialni, by zrobić to, co i on. W szafie wyszukałam czerwoną, imprezową sukienkę do połowy ud, wysadzaną ćwiekami. Prezentowała się nieziemsko - grzechem byłoby jej nie założyć. Złapałam też za czarny stanik bez ramiączek i majtki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam ubrania na siebie. Córcia bawiła się lalkami, gdy ja namalowałam kreskę na powiece (musiałam przecież poprawić make-up), wytuszowałam rzęsy, przeciągnęłam po wargach delikatnie prawie przezroczystą, ale jednak czerwoną szminką i doprowadziłam skórę twarzy do ładu. Założyłam też długie, srebrne kolczyki, bransoletki z tego samego materiału, pierścionek. Na sobie miałam już najbardziej wartościowe dla mnie dwie połówki serca. Nigdy ich nie zdejmowałam. Włosy przeczesałam Tangle Teezerem. Pozostało tylko czekać na Larę. Starsza kobieta pojawiła się tuż po moim wyjściu z toalety. Włożyłam na stopy czarne szpilki.
- Bądź grzeczna, myszko. Wrócę późno, nie czekajcie na mnie. Na kolację najlepiej, żeby zjadła tosty. Koniecznie z herbatą. Kocham cię, skarbie. - dostałam buziaka od małej.
Zabawę czas zacząć.