poniedziałek, 23 czerwca 2014

Rozdział siódmy, cz.2 (12)


8 czerwca 2013
Los Angeles
Żyłam dalej, nie przejmując się innymi. Olewałam wszystko, zajmując się jedynie pracą i Harriet.
Ugh, chciałabym. Mimo wszystko moje myśli były ciągle wokół chłopców i jak na złość mój mózg nie chciał zająć się niczym innym.
Przewróciłam kartkę książki, znów lustrując litery. Nie zważając na to, iż zupełnie nie skupiałam się na ostatnich dziesięciu stronach czytałam dalej.
"Stewart uśmiechnął się szeroko, posyłając ukochanej pełne miłości spojrzenie."
Wszędzie szczęśliwe zakończenia. A jeśli to wcale nie jest prawdą? Jeżeli życie to wcale nie jest bajka?! Cholera, znów to samo!
Zaszlochałam. Po raz kolejny czułam się bezsilna wobec siebie, całego świata i mojego życia.
- Mamusiu? - usłyszałam cienki głosik małej dziewczynki, dobiegający z niedalekiej odległości. - Dlaczego płaczesz? Byłam niegrzeczna, tak? Już nie będę. Nie płacz, mamusiu.
Zobacz, co narobiłaś, idiotko!
Dziewczynka objęła mnie. Położyła głowę na moim brzuchu.
- Nie, nic się nie stało. Po prostu książka... Zaciekawiła mnie za bardzo. - wymusiłam uśmiech. Harriet zlustrowała mnie wzrokiem, po czym beztrosko odparła:
- Słyszę, jak serduszko ci pika. Bom, bom, bom.
Całe popołudnie spędziłyśmy na radosnym śpiewaniu dziecięcych piosenek. Niestety, spokój zakłócił pojawiający się wieczorem Justin.
- Dawno się nie widzieliśmy, skarbie. - zaćwierkał na mój widok. Po chwili pochylił się, by skraść mi pocałunek, ale ja zwinnym ruchem obróciłam się wokół osi i skierowałam się do kuchni, krzycząc:
- Herbaty?!
Chłopak podążał za mną jak mój cień. Obserwował każdy mój ruch. Czułam, że coś knuje. Owszem, nie myliłam się, gdyż już za kilka minut pochylił się nade mną i wyszeptał czule do mojego ucha:
- Może tak oderwiemy się od herbatki?
Poczułam jego oddech i pocałunki na mojej szyi.
- Nie mam ochoty. - wymigałam się, kończąc parzenie napoju.
- Przestań, Raaachel. - wymruczał.
Zaraz kopnę go w krocze.
- Mam okres. Jasne?! - wrzasnęłam poirytowana. Nie znaczy nie. Tak trudno to zrozumieć?
Biorąc do ręki dwa pełne kubki weszłam do salonu. Rzuciłam się na łóżko, popijając gorącą herbatę.
- Ostatnio jesteś bardzo nerwowa. - zaczepił mnie ponownie Jus.
Zaczynasz coraz bardziej mnie denerwować, gościu.
- Yhh.. Bo lubię, Justin. - wytłumaczyłam krótko, włączając telewizor.
- To musisz się odzwyczaić. - stwierdził, wzruszając ramionami.
Siedzieliśmy w ciszy. Nie odzywałam się, bo nie miałam chęci na rozmowę. Szczególnie z nim.
Za to bardzo interesowały mnie moje dłonie. Tak do momentu, kiedy położyliśmy się spać. Ja, obok niego. On obok mnie.
Ja chcę Harry'ego!

***
Wstałam rano pozbawiona energii do dalszego życia. Pieprzyć wszystko. Ubrałam się szybko, pomalowałam to, co trzeba i wyleciałam z domu jak torpeda, aby zdążyć do pracy.
Wpadłam do biura, rzucając "Dzień dobry" mijanym ludziom. Po chwili Gwen zaparzyła mi kawkę i nagle poczułam się jak w niebie.
Wypisałam raporty, zrobiłam co trzeba. Zostało mi jeszcze kilka godzin relaksu. Ach, życie szefa.
I wtedy właśnie rozległ się telefon. Podniosłam słuchawkę, a po drugiej stronie rozległ się kobiecy głos.

***
Cholera. Czy to ja mam takiego pecha, czy wszyscy się na mnie nagle uwzięli? Chyba szczególnie Lara, która poprosiła mnie o natychmiastowy przyjazd do domu.
Kiedy już byłam na miejscu, spokojnie weszłam do mieszkania.
- Co się dzieje? - zapytałam opiekunkę.
- Uznałam, że to nie jest rozmowa na telefon. - oznajmiła Lara.
Musiało wydarzyć się coś złego..

czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział siódmy, cz.1 (11)

- Louise? - zadrżał mój brat pod wpływem wyznania.
- Harry, Louis, chłopcy... Naprawdę nie chciałam. - szlochałam, zagryzając wargę. Nie potrafiłam opanować emocji. 
Rachel, idiotko! A może... Lou idiotko!
Tęskniłam za moim dawnym życiem, za osobami, które się przez nie przewijały. Za moją rodziną, przyjaciółmi. Po prostu za moim domem. Wychowałam się w nim, mieszkałam przez długi czas. Przeszłości nie da się wymazać. Choćbyś nie wiadomo jak chciał, nie uda ci się. Za każdym z nas ciągnie się upiór przeszłości. To od nas zależy, czy on prześladuje nas, czy raczej my jego.
Ja prawie dwa lata temu pozwoliłam mojemu upiorowi zaciągnąć mnie na pobocze życia, którym rządzi kłamstwo i obłuda. Prawda ucieka z tego miejsca. Nikt nie chciałby tam być. Cierpieć co dzień, oglądając w snach obrazki. Wszystkie radosne, najlepsze. Mój mózg miał zamiar upewnić mnie w tym, że popełniłam błąd. Będę go żałowała do końca swoich dni.
- Szukaliśmy cię. - wyszeptał Niall, po czym wybiegł z pokoju, wpędzając mnie w jeszcze większe wyrzuty sumienia.
- Wyjdź. Jesteś zwykłą szm*tą, dla której nie istnieje nic oprócz jej własnej dupy. Zmieniłaś się, cholernie. Nie mamy ochoty widywać się z tobą. Myślę, że powinnaś całkowicie zniknąć. Rozważ tę opcję, skarbie. - powiedział spokojnie Harry. Swoim opanowaniem doprowadzał mnie do szału. Owszem, wypowiadając te słowa ranił mnie, ale nie krzyczał.
- Louis, jesteś wujkiem.
Płakałam. Łzy, jak grochy leciały mi po policzkach. Nienawidziłam siebie.
- Serio? - oczy Tomlinson'a zaświeciły się wspaniałym blaskiem. Delikatnie uśmiechnął się.
- Tak. Harriet ma rok. - oznajmiłam.
- Mam córkę? - krzyknął uradowany Harry. - Ale przecież lekarze mówili, że jestem bezpłodny. Boże, to przecież cud. - podbiegł do mnie próbując mnie przytulić. Odsunęłam się o krok do tyłu. Słone krople rozpaczy kapały na posadzkę. Spuściłam głowę. - To nie jest moje dziecko? W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Nie chcę cię więcej widzieć. Opuść mój dom, bo inaczej wezwę policję. Drogę, kochanie, pewnie dobrze znasz.
Wyszłam z willi chłopców, zabierając ze sobą wstyd i hańbę...

niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział szósty (10)

28 maja 2013, wtorek
Los Angeles

*Harry*

- No i co myślisz? - zapytał mnie ponownie Louis.
- Lou, proszę cię... Myślę, że to dobry pomysł. - odparłem.
- Ok, no to zaraz do niej zadzwonię. - ucieszył się szatyn. Uśmiechnął się od ucha do ucha, podczas gdy ja zapytałem:
- Dlaczego tak bardzo chcesz spotkać się z Rachel?
Tommo zapatrzył się w nieznany mi punkt i widocznie nie był skory do odpowiedzi. Westchnąłem i już miałem wstać z kanapy, gdy ten zaczął:
- Tęsknię za nią, wiesz?
- Ja też, ale ciągłe myślenie o niej... Ona nie wróci, Lou. Sama wybrała taką drogę. Żaden z nas nie zawinił. Przecież to doskonale rozumiesz. Nie możesz się ciągle zamartwiać. - tłumaczyłem.
- Więc ona nic już dla ciebie nie znaczy? - zadał wprost pytanie, które nie wiadomo dlaczego zabolało mnie, jak cios prosto w serce.
- Jak możesz tak myśleć? - podskoczyłem jak oparzony i kontynuowałem: - Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, że była i będzie dla mnie zawsze ważna. Tylko... Jej już tu nie ma, Boo.
- Rachel tak bardzo mi ją przypomina. Jej gesty, głos, spojrzenie, to wszystko... Nie ważne, majaczę. - wyszeptał smutny. - Idę zadzwonić.

*Louis*
Przeprowadziłem krótką, zwięzłą rozmowę z Rachel. Ucieszyła się na moja propozycję i obiecała przyjść do nas. Zabrałem się za przygotowania, bo umówiłem się z nią za dwie godziny. Oznajmiłem chłopcom, że będziemy ją gościć. Nie mieli nic przeciwko, wręcz odwrotnie.
Przygotowałem cały dom. W sumie... zachowywałem się, jakby Smith była księżniczką. Oj, nie, naprawdę ją polubiłem.
Wszystko było zorganizowane na tip-top, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Popędziłem, by je otworzyć, ale uprzedził mnie Harry.
Był naprawdę wystrojony. Miał na sobie czerwoną koszulę w kratę, ciemne jeansy i trampki w kolorze koszuli. Włosy jak zwykle pozostawił w nieładzie.
- Cześć. - powitał z entuzjazmem Rachel, która, zdawało mi się, delikatnie zarumieniła się pod wpływem jego spojrzenia. - Wejdź. - brunet przejął jej kurtkę i powiesił ją na wieszaku, po czym zaprowadził ją do salonu.
Czyżby był nią zauroczony?
Wyniosłem do "living room'u" wszystkie potrawy i zajęliśmy się ich opracowywaniem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, gdy nagle temat zszedł na nasze rodzeństwo.
- Mam dwie siostry. - oznajmił Liam. Niall, Zayn, Harry także już się wypowiadali. Nadszedł więc czas na mnie. Westchnąłem głęboko.
- Mam pięć sióstr - Daisy, Phoebe, Felicity, Charlotte, Georgię. - wymruczałem.
- Louis, sześć. - wyszeptał do mnie Niall, wspominając na... tę osobę.
- "Jej nie ma" - zacytowałem Harry'ego. - Wobec tego ona się nie liczy.

*Rachel*
Zabolało mnie to, mimo tego, że spodziewałam się, iż mnie nienawidzi. Wyrzucił mnie ze swojego życia, chociaż jeszcze niedawno zajmowałam w nim czołowe miejsce.
Czego się spodziewałaś, po tym co zrobiłaś?
- Nie rozumiem. - drążyłam temat. Chciałam usłyszeć z ich ust opinie o mnie. Z pewnością, nie powinny być one pochlebne.
- Louise była moją siostrą, bliźniaczką. Urodziła się pierwsza i zawsze mi to wypominała. - zaczął swój monolog Louis.
- Nie pyskuj, jestem starsza. - wyśmiewałam się z chłopaka.
- Przestań! - odpowiadał mi często krzykiem.
... Była wspaniałą dziewczyną. Często się uśmiechała, była inteligentna, kochana, wyrozumiała, empatyczna. Zawsze dogadywaliśmy się wspaniale.
- Tylko ty mnie rozumiesz, Lou. - wyszeptał, tuląc się do mnie.
... Nazywaliśmy ją Lou. Mieszkała z nami, ale... pewnego dnia zniknęła bez śladu.
Pakowałam się jak w szale. Miałam nadzieję, że jak najszybciej opuszczę ten dom. Mój dom.
Spojrzałam na płaczącego Louis'a. Bolało mnie serce. Jak mogłam pozwolić, by tak cierpiał?!
Lepiej byłoby, gdybym nie istniała. Miałeś o mnie zapomnieć, Louis.

sobota, 22 marca 2014

Rozdział piąty (9)

26 maja 2013, niedziela
Los Angeles

Obudziłam się o ósmej. Obok mnie nie leżał Harry, po kuchni nie krzątał się Niall, a Louis nie próbował mnie budzić. Liam nie krzyczał na nich wszystkich, a Zayn nie przeglądał się w lusterku.
Życie nie ma sensu.
Leżąc na łóżku, rozmyślałam o wszystkim i o niczym. Tak jak tamtego dnia...
- Co robisz, skarbie?- zapytał Loczek, gdy wszedł do pomieszczenia. 
- A jak myślisz? - odpowiedziałam pytaniem i uśmiechnęłam się szeroko. Harry rzucił się na legowisko obok mnie i szepnął:
- Marzysz o mnie i o naszym dziecku.
Spojrzałam na niego z przerażeniem. Zakrztusiłam się powietrzem. Mój ukochany tylko zaśmiał się melodyjnie i wytłumaczył:
- Żartowałem.
Dlaczego dopiero wtedy - 26 maja 2013r., gdy już było po wszystkim, gdy już od mojej decyzji minęły chyba dwa lata, zrozumiałam, że popełniłam błąd. Stchórzyłam, zachowałam się jak gówniara, którą poniekąd byłam. Nie potrafiłam wziąć odpowiedzialności za swoje czyny.
Co się ze mną dzieje? Dlaczego tak boli mnie brzuch? Dlaczego miesiączka spóźnia mi się o dwa tygodnie? A co jeżeli... Nie, to nie możliwe.
Czułam jak po moich policzkach spływają gorące łzy rozpaczy. Pociągałam nosem, nie potrafiłam się uspokoić. Co ja zrobię? Nie dam rady sama z dzieckiem. Przecież, kiedy Harry dowie się o ciąży zostawi mnie.
Nie wiedziałam, kto był ojcem mojego bobasa. Mimo to, pokochałam je najmocniej, jak się tylko dało.
- Państwo Styles? - zawołała nas blondynka zza blatu.
- Już niedługo. - wymruczał zadowolony Loczek i oddał mi jeden krótki pocałunek.
- Proszę do gabinetu. - rzekła z szerokim uśmiechem na twarzy. Pokonaliśmy drogę do brązowych drzwi. W środku siedział łysy, wysoki lekarz.
- Mam przejść od razu do rzeczy? - zapytał. Przytaknęliśmy. - Wychodzi na to, iż jest Pan bezpłodny.
Zatem niemożliwe, by Harriet była córką Harry'ego.
- Mam tego już dosyć!
- Co ty wyrabiasz?! - krzyczałam mu prosto w twarz.
- Nie wytrzymam. Ostatnio jesteś nie do zniesienia! Wygadujesz jakieś bzdury! Może powinniśmy odpocząć?! - odpowiadał mi również podniesionym głosem. Gdy tylko do moich uszu dobiegły jego słowa zaczęłam mocno uderzać w jego klatkę piersiową.
- A wal się! - i w taki oto sposób już wolna wybiegłam z jego domu.
Wtedy zupełnie się zapomniałam.
- Mike? Możemy się spotkać? U ciebie? W porządku. Będę za dziesięć minut.
Zdenerwowana, rozmawiałam ze znajomym. Tak ogromnie chciałam utrzeć nosa byłemu chłopakowi. Nigdy się nie lubili. To MUSIAŁO zaboleć Hazzę.
Byłam taką totalną idiotką.
Całowałam Mike raz po raz. On również nie pozostawał mi dłużny...
Oczywiście wylądowaliśmy w łóżku. Co ja sobie wyobrażałam? Że Harry do mnie wróci? Ha, po czymś takim? Ale on nie musiał wiedzieć. Przecież nie byłam jego, gdy to się stało.
- Nie mogę bez ciebie żyć. Wróć do mnie. - płakał. Widząc jego zaszklone oczy, uległam. Właśnie tego chciałam.
Skoro sama podjęłam decyzję o spędzeniu czasu z Mikiem dlaczego byłam tak zdziwiona, gdy na teście ukazały się dwie kreski.
Działałam jak w amoku. Szybko spaliłam dowód mojej ciąży, po czym wyjęłam spod naszego, już wspólnego łóżka, czarną walizkę. Jej kolor idealnie oddawał mój nastrój.
Podbiegłam do szafy i wrzucałam do niej rzeczy, jedna po drugiej. Kiedy wreszcie wszystkie półki stały się puste, zagarnęłam do bagażu kosmetyki i inne duperele. Naciągnęłam na kręcone włosy, bo takie były przed przemianą, kaptur i udałam się na lotnisko, skąd wyleciałam samolotem do Los Angeles.
Utrzymywałam kontakt tylko z Gemmą.
- Gdzie ty jesteś? Martwimy się!
- Nic im nie mów. Nie mogą wiedzieć! Rozumiesz? Przyleć do mnie, porozmawiamy.
Aż do porodu pracowałam w małej knajpce.
- Game, zaczyna się... - sapałam do słuchawki.
- Co do cholery? Jestem jeszcze na lotnisku. - oznajmiła. - Już jadę.
Piętnastego lutego dwa tysiące jedenastego roku urodziłam śliczną, małą córeczkę. Mimo, iż nie wiedziałam, kto był jej ojcem, nazwałam ją Harriet, ponieważ wolałam zapomnieć o Mike'u. Nadal żyłam w przekonaniu, że kiedyś będzie nosić nazwisko Styles, mimo jego bezpłodności.
Malutka na szczęście nigdy nie pytała o swojego ojca. Co miałabym jej powiedzieć? "Nie wiem Harrie, bo najprawdopodobniej urodziłaś się, ponieważ twoja mamusia puściła się z pierszym lepszym facetem".
Wstałam z łóżka, następnie podeszłam do dużego lustra w łazience. Oglądałam swoją twarz z obrzydzeniem. Gdybym nie zachowała się wtedy jak dwunastoletnia dziewczynka wtedy miałabym wszystko - chłopaka, rodzinę, przyjaciół. Najprawdopodobniej. Jednak fakt, iż mogłam każdego dnia oglądać mojego skarbka w postaci Harriet wynagradzał mi chociaż częściowo moje błędy.
Niebieskie oczy okolone czarnymi rzęsami. Gdzie były iskierki, które towarzyszyły im, gdy mogły się napawać widokiem Harry'ego? Niżej policzki. Zawsze, kiedy Styles ze mną flirtował, bo wbrew pozorom chłopak robił to codziennie, pojawiały się na nich szkarłatne rumieńce. Później malinowe usta, tęskniące za dotykiem warg jednego jedynego mężczyzny. Usychające z tęsknoty - tak jak ja od dwóch lat, tak jak moje serce, w którym pozostała szrama po wyjęciu niewidzialnego noża.
Tęskniłam, cholernie. Nie mogłam o nim zapomnieć. Był moim narkotykiem, po który zawsze sięgałam w rozpaczy, ale i w codzienne dni. Pozwalał mi być sobą i nie przejmować się opinią innych. Kochałam go, jak nikogo innego.
Na nic były moje starania, nie potrafiłam pokochać nikogo płci przeciwnej w taki sposób, jak jego. Wiem, raniłam Justin'a. Robiłam mu zbędne nadzieje, ale nie cieszyło mnie to, nie byłam czarnym charakterem, który lubi cierpienia innych. Chciałam, by zastąpił mi Harry'ego, jednak nijak mu się to udawało. Próbował na próżno. Traktowałam go raczej jak przyjaciela, nie jak mężczyznę, z którym spędzę resztę życia. Mimo to on żywił nadzieję, że... Ahh, nie powinien.
Dzień przeleżałam w łóżku, bawiąc się z najprawdopodobniej owocem krótkiego romansu z Mike'iem, z Harriet.
Nigdy nie wybaczę sobie tego, co mu zrobiłam.

sobota, 8 marca 2014

Rozdział czwarty cz. 2 (8)

24 maja 2013r., piątek
Los Angeles
*Rachie (jeżeli będzie bez tego, to znaczy, że to jej perspektywa :))*
- Gdzie mnie wieziesz? - zapytałam po raz kolejny Jus'a, który tylko zaśmiał się na moje pytanie i rzekł:
- Bądź cierpliwa, księżniczko.
- Louis! Dokąd idziemy? Louis? Louis? Lou? - domagała się odpowiedzi niewysoka pięciolatka. Mimo to chłopak dalej trzymał jej rękę, prowadząc ją w pewne miejsce. Miał zamiar zrobić jej niespodziankę, więc ani mu się śniło, by wyjawić cel podróży.
- Bądź cierpliwa, księżniczko.
Potrząsnęłam głową, aby wytrącić z niej wspomnienia. Resztę drogi siedziałam już cicho, stukając paznokciami o szybę mercedes'a. Jechaliśmy pięć minut, gdy nagle mój ukochany zatrzymał się przed dużym budynkiem. Na jego dachu widniał napis "Baby Club". Justin, jak to gentleman, otworzył mi drzwi samochodu. Wysiadłam. Udaliśmy się do klubu. Kiedy tylko przekroczyliśmy próg, od razu domyśliłam się, że nie było to na pewno miejsce dla dzieci. W każdym bądź razie, pomijając ten fakt, dogłębnie przyjrzałam się temu miejscu. Na końcu sali, na podwyższeniu tańczyły tancerki w skąpych strojach. Mojemu towarzyszowi aż oczy błyszczały się od ich widoku. Ach, faceci...
I wtedy, przy barze ujrzałam kogoś, kogo zupełnie się tam nie spodziewałam - Gemmę, a za nią moją ukochaną grupkę chłopców. Szybko do nich podeszłam.
- Hej, Ge... Harry, Louis, Niall, Zayn, Liam. - wybrnęłam. - Skąd się tu wzięliście?
- Ze bszuszka mamy. Szyba nie ze jajkia, bo nie mamiy skszydeł. Nie, chłopczy? - mruczał pijany Louis.
- Louis, kiedyś normalnie cię uduszę! - warknęłam do chłopaka.
- Ale sze czo, ksienszniczko? - bełkotał.
- Co? Gó*no! To ty miałeś mnie pilnować, a jak dotąd jest na odwrót. - westchnęłam, po czym poczułam jego uścisk na moim ciele.
- Mieliśmy ochotę gdzieś wyskoczyć - wytłumaczył jak zawsze trzeźwy Liam. - Poznaj Gemmę, siostrę Harry'ego. Może przedstawisz nam swojego kolegę?
- To mój chłopak, Justin Bieber. - wymruczałam, wtulając się w szatyna. - Może usiądziemy razem? - przytaknęli. Wynaleźliśmy sobie kanapę, która nas pomieściła i zaczęliśmy rozmawiać.
- Gdzie wasze dziewczyny? - zadałam pytanie. Zmroziłam Lokatego laserem, niestety tylko w myślach.
- Danielle pracuje, Eleanor wyjechała do rodziców, a Caroline... - tłumaczył Liam. Nie dokończył, ponieważ przerwał mu Styles.
- Mój najpiękniejszy skarbek tańczy o tam. - wymruczał z błogością, wskazując na scenę. - Pierwsza od lewej.
Myślałam, że wybuchnę tak głośnym śmiechem, że każdy w LA, ba, każdy w USA mnie usłyszy. Kobieta, o której wspominał Harry, wyglądała jak prostytutka i szczerze nie zdziwiłabym się, gdyby nią była.
***
Tańczyliśmy w kółku już dobrą godzinę, gdy z głośników wybrzmiała wolna ballada. Akurat nie było obok mnie Jus'a, ponieważ poszedł po drinki, więc skierowałam się w stronę czerwonej kanapy. Już miałam dojść do stołu, gdy ktoś złapał mnie w talii i zaciągnął gdzieś w głąb parkietu. Chciałam piszczeć, ale "napastnik" skutecznie mi to umożliwiał. Wtem zostałam puszczona i objęta przez.... HARRY'EGO?!
CO DO CHOLERY?!
Niechętnie, bo przecież nic już nas nie łączyło, zawiesiłam mu ręce na barkach. Zaczęliśmy kołysać się w rytm muzyki. W prawo, lewo, prawo. Było prawie tak idealnie, jak jeszcze niedawno, kiedy byliśmy razem.
Zapominasz się, Rachel.
- Dlaczego mnie nie lubisz? - wyszeptał mi do ucha Lokaty. Parsknęłam cichym śmiechem i odparłam:
- Przecież cię lubię.
Nawet za bardzo.
- Myślałem...
- Za dużo myślisz, Harry. - mruknęłam. Dalsza część piosenki minęła nam na rozmowie o ulubionych kolorach, piosenkach.
Odkąd widzieliśmy się ostatni raz naprawdę nic się nie zmienił. Nadal był tym radosnym, kochanym mężczyzną, którego pokochałam prawie dziesięć lat temu. Uśmiechał się w ten cholernie uroczy sposób, hipnotyzował oczami.
***
- Palalalalalallalalala! - wrzeszczał mi do ucha, Louis. Chyba zapomniał, że do grudnia jeszcze daleko. :)
Na zegarku widniała jedenasta dwadzieścia cztery. Dopieeeero? Mimo to nie miałam ochoty na więcej zabawy, więc zebrałam swojego "ukochanego" do domu. Tam zasnęliśmy wtuleni w siebie.
Harry, przecież mieliśmy być razem na wieczność. Mimo to Ty z Caroline, ja z Justinem. Żałuję.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Rozdział czwarty cz.1 (7)

24 maja 2013 r., piątek
Los Angeles

*Harry*
Od wywiadu dla gazety "Patty" minęły równe dwa tygodnie. Dwa tygodnie, podczas których spotkaliśmy się z dziennikarką pięć razy. Zawsze w naszym domu.
Rachel była naprawdę śliczną młodą dziewczyną. Często czesała blond włosy, sięgające jej do ramion w wysokiego kucyka, choć czasem widywaliśmy ją na ulicy w rozpuszczonych włosach. Malowała się delikatnie, jednak potrafiła pokazać makijażem swoje atuty i ukryć wady. Jej błękitne oczy okrywał wachlarz czarnych rzęs, a wspaniałe rumieńce pokazywały się zawsze, gdy się wstydziła. 
Wspomniałem już, że była też inteligentna? Znała na pamięć chyba tysiąc książek, ale nie błądziła gdzieś w przeszłości. Potrafiła też rzucić niezłą ripostą, która zawsze rozbawiała nas do łez.
Ale tak jak piękna i mądra, była też bardzo tajemnicza. Nie chciała rozmawiać o swoim życiu, zainteresowaniach, rodzinie. Zwykle pytała nas o nasze sprawy, a sama uciekała od mówienia o swoich. 
Wszyscy ją polubiliśmy. 
- Hazz, reaguj! - machnął mi przed twarzą, swoją dłonią Louis. - Zbieraj się.
- Że co? Gdzie? Po co? Jak? - pytałem zdezorientowany.
Boo tylko zaśmiał się i westchnął:
- Zaraz zbieramy się na nagranie.
Wydałem z siebie ciche "ach, no tak...", po czym wstałem i podążyłem do swojego pokoju, by doprowadzić się do porządku.

*Rachel*
Widziałam się z nimi dobre pięć razy. Za każdym zbliżaliśmy się do siebie, ale do przyjaźni było nam jeszcze daleko. Tak bardzo chciałam być blisko nich, odpłacić za krzywdę, którą im zrobiłam.
- Skoro nie jestem dla ciebie wystarczająco atrakcyjna to znajdź sobie inną! - warczałam do niego
- Co ty wygadujesz? Do cholery! Nie rozumiesz, co powiedziałem? - krzyczał zdenerwowany Harry. 
Marzyłam, by zastąpić im pustkę, jaka została po mojej ucieczce. By przytulić ich, tak jak kiedyś i zapomnieć o wszystkim złym.
- Uspokój się i mnie posłuchaj! - nakazał szatyn. - Jesteś idealna, słyszysz? - zjechał trochę z tonu. - Słyszysz? - powtórzył. Zagarnął kosmyk moich włosów za ucho, a ja delikatnie skinęłam głową. - Więc zapamiętaj.
Potem złączył nasze usta w czułym pocałunku.
Moje rozmyślania przerwał Justin, który w taki sam sposób jak wtedy Hazz pocałował mnie.
Prawie tak samo. Przecież mój Lokuś był mistrzem. - dodałam sobie w myślach.
Następnie odszedł kawałek i zabrał się za przygotowywanie śniadania. Patrzyłam z uśmiechem na jego wyczyny. Krzątał się po kuchni zupełnie, jak Niall, kiedy szukał jedzenia. Kręcił z rozbawieniem biodrami. Louis zapewne robiłby to samo. Po kilku minutach włożył na trzy talerze jajecznicę. Ja i Harrie zaczęłyśmy jeść. On sprzątał. Liam byłby z niego naprawdę dumny.
"Wszystko musi być uporządkowane" - powtarzał.
Chwilę potem mój chłopak usiadł z nami. Wciągaliśmy wszyscy razem.
- Masz jakieś plany na dziś? - zadał pytanie Jus, odrywając mnie na moment od jedzenia.
- Uhm... Wiesz.... Zaraz mykam do pracy, nowy artykuł sam się nie napisze, ale poza tym, to w sumie... A dlaczego pytasz?
- Chciałem zabrać Cię do klubu. Rozerwalibyśmy się, dawno nigdzie nie wychodziliśmy sami. Tak... no... bez małej. - odparł.
- Postaram się. - oznajmiłam. Szybko zmyłam naczynia, napiłam się wody i włożyłam do buzi gumę.
- Wrócę koło drugiej pm. - cmoknęłam Justina w usta. - Klucze są pod wycieraczką.
Założyłam bez pośpiechu swoje pudrowo-różowe szpilki. Następnie zeszłam po schodach na dwór i wsiadłam do auta. Kiedy już dojechałam pod siedzibę "Patty" zgasiłam samochód, zamknęłam go. Udałam się do mojego gabinetu, w którym urzęduję od awansu.
- Dzień dobry, Rachel. - usłyszałam ciepły po wejściu do przestronnego pomieszczenia.
Utrzymane było ono w odcieniach kawy i śniegu. Ściany w kolorze chłodnego cappuccino idealnie komponowały się z brązem paneli. Na środku stało białe, średnie biurko, po którym walały się moje dokumenty, przedmioty, należące do mnie. Postawiono przy nim trzy czarne krzesła - jedno dla mnie, po drugiej stronie dwa dla gości. Pod "stacją dowodzenia" rozciągał się miękki dywanik w kolorze podobnym do ścian. Na ścianach wisiały czarno-białe obrazy i zdjęcia, a na nich ja, Harriet, Justin, ja z 1D (zrobione po wywiadzie) i masa innych cennych dla mnie fotografii. Naprzeciwko drzwi mieściło się duże na całą powierzchnię ściany okno, zaś przed nim stały różne kwiaty. W kątach gabinetu ustawiłam śnieżno-białe lampy. Niedaleko wejścia stał też stolik z poczęstunkiem, czyli ciastkami, żelkami (o taaaak :)), napojami itp., ekspres do kawy i czajnik.
Źródło: LINK
Moja asystentka (czujecie to?!) Gwen Kowalski była z pochodzenia Polką. Naprawdę miała na imię Blanka, ale ze względu na pobyt w USA przyjęła krótkie, ale ładne imię, brzmiące "Gwen". Dziewczyna miała około 19 lat, więc byłam od niej zaledwie kilka lat starsza. Włosy Blanki wyglądały imponująco - jej fryzjerka musiała się napracować. Czarne, krótkie do ramion kosmyki plus czekoladowe pasma. Bomba! Oczy kobiety błyszczały głęboką zielenią, ale z tęczówkami Styles'a nie mogły się w żadnym stopniu równać. Jej różowe usta zwykle wyginały się w serdecznym uśmiechu. Tak też było wtedy.
Polki są naprawdę piękne. :)
- Hej, Gwen. Masz dla mnie statystyki?
- Jasne, jasne. Proszę. To numery nowych pracowników. Umowy o pracę, namiary na gwiazdy, zdjęcia, artykuły, okładka, propozycje tematów. - mruczała, podając mi kolejne kartki papieru. Przeglądałam je z niechęcią, gdy brunetka zapytała: - Chcesz kawy?
Burknęłam tylko ledwie dosłyszalne "Mhm". Statystyki w normie, wszystko w porządku. Niestety, trzy godziny minęły w mgnieniu oka. Dochodziła pierwsza pm, kiedy wstałam z fotela, złapałam do ręki listę, sporządzoną przez Blankę i udałam się na "odbiór prac". Po kolei zakreślałam zadania: Pierwsza strona - jest. Artykuł główny, poboczne, zagadki, horoskopy, zdjęcia, wywiad numeru. - są.
Zadowolona z mojego zespołu opuściłam wieżowiec.
Wybrałam numer opiekunki Harriet (w życiu już jej nie zostawię z Gemmą!!! :D), dogadałam się z nią w sprawie opieki i wyruszyłam w drogę do domu. Tam zastałam moje dwa słońca (jedno prawdziwe plus jedno... przyszywane). Bawili się w chowanego. Postanowiłam nie wchodzić im w drogę i zaszyłam się w kuchni, gdzie zaczęłam gotować obiad. Zaplanowano - frytki z kurczakiem. W powalającym, jak na mnie, tempie przygotowałam trzy porcje. Wszystko postawiłam na stole.
- Obiad! - zawołałam. Do pomieszczenia wbiegli mężczyzna z dziewczynką, nie ukrywając wielkiego zdziwienia.
- Rachel? - przeciągnął Justin. - Kiedy wróciłaś?
- No wiecie co?! Czuję się zraniona! - wrzasnęłam i obróciłam się do nich tyłem. Zaraz potem poczułam w talii ręce mojego przystojniaka oraz jego usta na szyi, zaś z przodu małe dłonie Harriet oplatające mnie w biodrach, bo przecież tylko tam sięgała. Wyszczerzyłam się do nich. Jak dobrze, że ich miałam.
A gdyby był tam też Hazz?
Zjedliśmy fast food'y. Justin wrócił do siebie szykować się na naszą randkę, a ja wybrałam się w rajd do sypialni, by zrobić to, co i on. W szafie wyszukałam czerwoną, imprezową sukienkę do połowy ud, wysadzaną ćwiekami. Prezentowała się nieziemsko - grzechem byłoby jej nie założyć. Złapałam też za czarny stanik bez ramiączek i majtki. Wzięłam szybki prysznic, ubrałam ubrania na siebie. Córcia bawiła się lalkami, gdy ja namalowałam kreskę na powiece (musiałam przecież poprawić make-up), wytuszowałam rzęsy, przeciągnęłam po wargach delikatnie prawie przezroczystą, ale jednak czerwoną szminką i doprowadziłam skórę twarzy do ładu. Założyłam też długie, srebrne kolczyki, bransoletki z tego samego materiału, pierścionek. Na sobie miałam już najbardziej wartościowe dla mnie dwie połówki serca. Nigdy ich nie zdejmowałam. Włosy przeczesałam Tangle Teezerem. Pozostało tylko czekać na Larę. Starsza kobieta pojawiła się tuż po moim wyjściu z toalety. Włożyłam na stopy czarne szpilki.
- Bądź grzeczna, myszko. Wrócę późno, nie czekajcie na mnie. Na kolację najlepiej, żeby zjadła tosty. Koniecznie z herbatą. Kocham cię, skarbie. - dostałam buziaka od małej.
Zabawę czas zacząć.

piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział trzeci cz.3 (6)

10.05.2013 nasza wysłanniczka - Rachel Smith spotkała się ze sławnym boysband'em, znanym jako One Direction. Czego się od nich dowiedziała? Przeczytajcie, a dowiecie się w szczegółach.
Redaktorka (R): Zaczynajmy.
Dasz radę Rachel. Nadal znasz ich doskonale. *
Wszyscy (W): W porządku.
R: Więc pierwszym moim pytaniem, będzie tradycyjnie: Wasz status w związku.
Oddychaj.
Niall (N): U mnie na pierwszym miejscu mój kotek Lou.
Jakie to słodkie.
Zayn (Z): Ja i Perrie nadal jesteśmy razem. Pezz jest wspaniała.
Jeszcze przekonasz się jaka to idiotka.
Louis (L): Strasznie kocham moją El. To chyba wystarczy.
Szczęścia wam, książe.
Harry (H): Caroline to anioł. Dosłownie. Jest piękna, miła, słodka, kochana i... mógłbym wymieniać tak do wieczora. <śmiech>
A gdzie inteligencja, mój dupku?
R: A ty, Liam? Zakładam, że nadal jesteś wierny swojej ukochanej.
Liam (Li): Oczywiście. Niedługo obchodzimy kolejną rocznicę.
Jesteś idealnym chłopakiem dla Danielle.
R: Mieszkacie razem?
H: Tak.
R: Nad czym obecnie pracujecie?
Z: Ale w sensie zespołu czy par? <śmiech> Jesteśmy w trakcie przygotowywania kolejnej płyty.
R: Czy mam rozumieć, że planujecie założyć rodzinę?
L: Kiedyś trzeba będzie.
Będę jeszcze kiedyś dla was ważna?
R: Jak bardzo wasze życie zmieniło się od początku zespołu?...

***
- W porządku? - zadałam pytanie przyjaciołom.
- Jasne. - wrzasnął Niall.
- Wyszło w sumie nie najgorzej.
Bo byliście ze mną.
- Zgadzam się. - przytaknęłam Zayn'owi. - Było miło, ale będę się już zbierać.
Było bardzo miło.
- Szkoda. - przeciągnął Louis. - Ale może spotkalibyśmy się jutro? Co ty na to, Rachel?
BARDZO CHĘTNIE, Boo.
- A wiecie... Zgoda. - uśmiechnęłam się, wyciągnęłam z torebki wizytówkę. Podałam ją Harry'emu.


* Myśli głównej bohaterki