niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział trzeci, cz.1 (4)

10 maja 2013
Los Angeles

- Harriet, myszko, proszę uwijaj się. - wysapałam do niespełna półtora rocznej dziewczynki, wodzącej rączką po stole. 
- Mamo, ja nie chcem już płatkiów. - zachlipała, ale ja tylko złapałam za łyżkę i ruchami a'la samochód włożyłam jej jedzenie do buzi. 
- Teraz sama. - nakazałam córeczce, a sama zajęłam się przygotowaniami do wywiadu. 
Przebrałam pidżamy na koronkową, pudrowo-różową sukienkę do połowy ud, założyłam na to ciemniejszą marynarkę. Na szyję zawiesiłam złoty (sztuczny) zegarek, a kolczyki w tym samym kolorze włożyłam do dziurek. Wystarczyło jeszcze zrobić makijaż. Tak więc, nałożyłam podkład, puder, korektor, eyelinerem machnęłam cienką kreskę na powiece z jaskółeczką, rzęsy przejechałam szczoteczką od tuszu, a usta brzoskwiniowym błyszczykiem. 
Opisując mój strój na "ujdzie w tłumie" wparowałam do salonu, gdzie moja kopia pucowała miseczkę. 
- Już? - zapytałam, na co ona lekko kiwnęła. 
Wstała od stołu i udała się w stronę drzwi. Założyłam czarne szpilki, wzięłam do ręki torebkę.
Chwila... Notes - jest. Dyktafon, długopis, telefon, portfel, dokumenty - są. 
Przekręciłam klucz w drzwiach. W pośpiechu, o 13.30, wybiegłam z klatki. 

***
- Dzień dobry, szukam gabinetu numer 121. - wysapałam do recepcjonistki, wbiegając zdyszana do ogromnego budynku. 
- Drugie piętro. - uśmiechnęła się brunetka. Nie zastanawiając się więcej nad jej wyglądem żwawym krokiem weszłam do windy.
Wcisnęłam żółtą dwójkę i czekając na zamknięcie się "drzwi" wystukiwałam rytm na ścianie. 
Już klapa miała się zasunąć, kiedy ktoś zatrzymał ją dłonią. Zalała mnie nagła fala gorąca. 
- Witam, nazywam się Paul Higgins. Co panią tu sprowadza? - zapytał grubszy, starszy szatyn.  
Najwidoczniej mnie nie poznał. - odetchnęłam z ulgą.
- Uhm... Jestem Rachel Smith. - czułam, jak głos załamuje mi się. Odchrząknęłam i dodałam: - Przysłała mnie tu moja szefowa na wywiad.
- Wspaniale. - uśmiechnął się mój dawny znajomy.
Okropnie się zmienił przez te niesamowicie długie dwa lata. Spoważniał, zmężniał i był jakiś taki... sędziwy? Nie, nie. 
Wreszcie, ku mojej uciesze wrota rozpostarły się. Mogłam ulotnić się z ciasnego pomieszczenia. Menager chłopców udał się w przeciwnym kierunku, zaś ja podążyłam w stronę kawałka drewna z numerkiem, którego szukałam. Pchnęłam drzwi, ale zaraz szybko je zamknęłam.
Wspominałam, że mam tendencję do mdlenia? Nie? Więc już wiecie.
Zemdałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz