- Louise? - zadrżał mój brat pod wpływem wyznania.
- Harry, Louis, chłopcy... Naprawdę nie chciałam. - szlochałam, zagryzając wargę. Nie potrafiłam opanować emocji.
Rachel, idiotko! A może... Lou idiotko!
Tęskniłam za moim dawnym życiem, za osobami, które się przez nie przewijały. Za moją rodziną, przyjaciółmi. Po prostu za moim domem. Wychowałam się w nim, mieszkałam przez długi czas. Przeszłości nie da się wymazać. Choćbyś nie wiadomo jak chciał, nie uda ci się. Za każdym z nas ciągnie się upiór przeszłości. To od nas zależy, czy on prześladuje nas, czy raczej my jego.
Ja prawie dwa lata temu pozwoliłam mojemu upiorowi zaciągnąć mnie na pobocze życia, którym rządzi kłamstwo i obłuda. Prawda ucieka z tego miejsca. Nikt nie chciałby tam być. Cierpieć co dzień, oglądając w snach obrazki. Wszystkie radosne, najlepsze. Mój mózg miał zamiar upewnić mnie w tym, że popełniłam błąd. Będę go żałowała do końca swoich dni.
- Szukaliśmy cię. - wyszeptał Niall, po czym wybiegł z pokoju, wpędzając mnie w jeszcze większe wyrzuty sumienia.
- Wyjdź. Jesteś zwykłą szm*tą, dla której nie istnieje nic oprócz jej własnej dupy. Zmieniłaś się, cholernie. Nie mamy ochoty widywać się z tobą. Myślę, że powinnaś całkowicie zniknąć. Rozważ tę opcję, skarbie. - powiedział spokojnie Harry. Swoim opanowaniem doprowadzał mnie do szału. Owszem, wypowiadając te słowa ranił mnie, ale nie krzyczał.
- Louis, jesteś wujkiem.
Płakałam. Łzy, jak grochy leciały mi po policzkach. Nienawidziłam siebie.
- Serio? - oczy Tomlinson'a zaświeciły się wspaniałym blaskiem. Delikatnie uśmiechnął się.
- Tak. Harriet ma rok. - oznajmiłam.
- Mam córkę? - krzyknął uradowany Harry. - Ale przecież lekarze mówili, że jestem bezpłodny. Boże, to przecież cud. - podbiegł do mnie próbując mnie przytulić. Odsunęłam się o krok do tyłu. Słone krople rozpaczy kapały na posadzkę. Spuściłam głowę. - To nie jest moje dziecko? W takim razie nie mamy o czym rozmawiać. Nie chcę cię więcej widzieć. Opuść mój dom, bo inaczej wezwę policję. Drogę, kochanie, pewnie dobrze znasz.
Wyszłam z willi chłopców, zabierając ze sobą wstyd i hańbę...
czwartek, 17 kwietnia 2014
niedziela, 6 kwietnia 2014
Rozdział szósty (10)
28 maja 2013, wtorek
Los Angeles
*Harry*
- No i co myślisz? - zapytał mnie ponownie Louis.
- Lou, proszę cię... Myślę, że to dobry pomysł. - odparłem.
- Ok, no to zaraz do niej zadzwonię. - ucieszył się szatyn. Uśmiechnął się od ucha do ucha, podczas gdy ja zapytałem:
- Dlaczego tak bardzo chcesz spotkać się z Rachel?
Tommo zapatrzył się w nieznany mi punkt i widocznie nie był skory do odpowiedzi. Westchnąłem i już miałem wstać z kanapy, gdy ten zaczął:
- Tęsknię za nią, wiesz?
- Ja też, ale ciągłe myślenie o niej... Ona nie wróci, Lou. Sama wybrała taką drogę. Żaden z nas nie zawinił. Przecież to doskonale rozumiesz. Nie możesz się ciągle zamartwiać. - tłumaczyłem.
- Więc ona nic już dla ciebie nie znaczy? - zadał wprost pytanie, które nie wiadomo dlaczego zabolało mnie, jak cios prosto w serce.
- Jak możesz tak myśleć? - podskoczyłem jak oparzony i kontynuowałem: - Doskonale zdajesz sobie z tego sprawę, że była i będzie dla mnie zawsze ważna. Tylko... Jej już tu nie ma, Boo.
- Rachel tak bardzo mi ją przypomina. Jej gesty, głos, spojrzenie, to wszystko... Nie ważne, majaczę. - wyszeptał smutny. - Idę zadzwonić.
*Louis*
Przeprowadziłem krótką, zwięzłą rozmowę z Rachel. Ucieszyła się na moja propozycję i obiecała przyjść do nas. Zabrałem się za przygotowania, bo umówiłem się z nią za dwie godziny. Oznajmiłem chłopcom, że będziemy ją gościć. Nie mieli nic przeciwko, wręcz odwrotnie.
Przygotowałem cały dom. W sumie... zachowywałem się, jakby Smith była księżniczką. Oj, nie, naprawdę ją polubiłem.
Wszystko było zorganizowane na tip-top, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Popędziłem, by je otworzyć, ale uprzedził mnie Harry.
Był naprawdę wystrojony. Miał na sobie czerwoną koszulę w kratę, ciemne jeansy i trampki w kolorze koszuli. Włosy jak zwykle pozostawił w nieładzie.
- Cześć. - powitał z entuzjazmem Rachel, która, zdawało mi się, delikatnie zarumieniła się pod wpływem jego spojrzenia. - Wejdź. - brunet przejął jej kurtkę i powiesił ją na wieszaku, po czym zaprowadził ją do salonu.
Czyżby był nią zauroczony?
Wyniosłem do "living room'u" wszystkie potrawy i zajęliśmy się ich opracowywaniem. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, gdy nagle temat zszedł na nasze rodzeństwo.
- Mam dwie siostry. - oznajmił Liam. Niall, Zayn, Harry także już się wypowiadali. Nadszedł więc czas na mnie. Westchnąłem głęboko.
- Mam pięć sióstr - Daisy, Phoebe, Felicity, Charlotte, Georgię. - wymruczałem.
- Louis, sześć. - wyszeptał do mnie Niall, wspominając na... tę osobę.
- "Jej nie ma" - zacytowałem Harry'ego. - Wobec tego ona się nie liczy.
*Rachel*
Zabolało mnie to, mimo tego, że spodziewałam się, iż mnie nienawidzi. Wyrzucił mnie ze swojego życia, chociaż jeszcze niedawno zajmowałam w nim czołowe miejsce.
Czego się spodziewałaś, po tym co zrobiłaś?
- Nie rozumiem. - drążyłam temat. Chciałam usłyszeć z ich ust opinie o mnie. Z pewnością, nie powinny być one pochlebne.
- Louise była moją siostrą, bliźniaczką. Urodziła się pierwsza i zawsze mi to wypominała. - zaczął swój monolog Louis.
- Nie pyskuj, jestem starsza. - wyśmiewałam się z chłopaka.
- Przestań! - odpowiadał mi często krzykiem.
... Była wspaniałą dziewczyną. Często się uśmiechała, była inteligentna, kochana, wyrozumiała, empatyczna. Zawsze dogadywaliśmy się wspaniale.
- Tylko ty mnie rozumiesz, Lou. - wyszeptał, tuląc się do mnie.
... Nazywaliśmy ją Lou. Mieszkała z nami, ale... pewnego dnia zniknęła bez śladu.
Pakowałam się jak w szale. Miałam nadzieję, że jak najszybciej opuszczę ten dom. Mój dom.
Spojrzałam na płaczącego Louis'a. Bolało mnie serce. Jak mogłam pozwolić, by tak cierpiał?!
Lepiej byłoby, gdybym nie istniała. Miałeś o mnie zapomnieć, Louis.
Subskrybuj:
Posty (Atom)